Okiem Teresy – subiektywna relacja z wyjazdu do Warszawy
na XI Juwenalia III Wieku 2018.
Pamiętam, jakby to było wczoraj …, a to już rok z zakładką. Budowlana, busik, nieprzyjemny kierowca, żar lejący się z nieba. Jechaliśmy do stolicy zaznaczyć swoje istnienie, a wróciliśmy jako zwycięzcy.
A dzisiaj?
Wsiadamy do wygodnego autobusu (dzięki Panie Prezesie), pogoda sprzyjająca, sympatyczny człowiek uśmiechający się znad kierownicy. Miny mamy tęgie, brwi ściągnięte, a w oczach … pożądanie. Rozglądam się po moich koleżankach i widzę, że każda marzy o tym samym – o Grand Prix – o jego barach, smukłej sylwetce, wyraźnie zarysowanym podbródku. Choćby go musnąć, pogłaskać, przytulić, a najlepiej posiąść na własność: „Mój ci, mój” niejedna chciałaby zakrzyknąć za Danusią Jurandówną.
Czujemy brzemię odpowiedzialności, wsiadło z nami, rozpełzło po autobusie i wypełnia każdy wolny kącik. Czy damy radę? Oczywiście! Nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Jesteśmy silni duchem i ciałem! Co tam ciśnienie, stawy, czy inne przypadłości. Nie pamiętamy o nich, bo zostały w Świdnicy!
Podróż upływa w miłej atmosferze. Z każdej strony słychać uprzejmości: „Może kabanosika, jajeczko, ciasteczko?” Od czasu do czasu ktoś udaje się na koniec autobusu, gdzie rozsiadłam się wygodnie i wygłaszam krótkie lub dłuższe oracje na temat konieczności poprawy dykcji, ruchu scenicznego lub mimiki. W tak zwanym międzyczasie zatrzymujemy się na kawę, zupę (pyszny żurek) i inne specjały kuchni przydrożnej.
I już Warszawa! Po prostu jest!
Udajemy się do hotelu „Atos” na Mokotowie. Opinie na temat tej noclegowni nie były zbyt pozytywne, ale okazuje się, że nie jest tak źle. Zakwaterowanie przebiega sprawnie, pokoje 2-, 3- osobowe, w miarę czysto, dla nikogo tym razem nie brakuje miejsca. Szybki prysznic i ruszamy na podbój stolicy. Kierowca zawozi nas na Stare Miasto i tam porzuca, bo kończy mu się czas przeznaczony na podróżowanie. Dalej wędrujemy pod przewodnictwem Ewy O. i Irenki. Podziwiamy Zamek Królewski, fotografujemy się pod Kolumną Zygmunta III Wazy, kościołem Jezuitów z najwyższą na Starówce wieżą. Rozczarowują nas Kamienne Schodki, ale poprawiamy sobie humor śpiewając piosenki o Warszawie. Niestety, deszcz pogania nas coraz bardziej. Jeszcze mury miejskie z barbakanem, małe mieszkanko na Mariensztacie, Piwna , precle na Nowym Świecie i… poszukiwanie odpowiedniego środka lokomocji, żeby dostać się do hotelu. Udaje nam się nawet nawiązać bliski kontakt z radiowozem i przystojnymi funkcjonariuszami. Niestety, pojazd stanowczo za mały na tak liczną grupę. W końcu – po krótkim biegu – dopadamy 116, który ma dowieźć nas na miejsce spoczynku (na szczęście jeszcze nie wiecznego!) Przez prawie całą trasę próbujemy odnaleźć się wśród nieznanej technologii (kasowniki obsługiwane kartą płatniczą), ustalamy kto bez biletu, kto z ulgowym itp. i miotamy się bezradnie po autobusie. Z pewnością powstanie o tym jakaś etiuda teatralna! Ale cóż – Jak przygoda to tylko w Warszawie!
Noc mija chyba spokojnie. W każdym razie obsługa nie podawała do publicznej wiadomości informacji o awanturujących się świdniczanach.
Długaśna kolejka po śniadanie pozbawia niektórych apetytu, ale przecież i tak mamy żołądki wypełnione tremą i stresem. Po posiłku króciutka próba na korytarzu, ostatnie uwagi i wyjazd na Złotą do Palladium. A tam?!
Głośno, radośnie, kolorowo! Atmosfera jak na pikniku. Część z nas rozsiada się na wygodnych kanapach i zaczyna drzemać (ciekawe , co robili w nocy?), część ogląda występy innych grup, Tadeusz intensywnie poszukuje krzeseł, które mają udawać trony królewskie. Pan techniczny nie może się nadziwić, że tacy wybredni jesteśmy i żadne siedziska nam nie odpowiadają. W końcu udaje się! Wszystko przygotowane. Przemiła wolontariuszka Ania nieśmiało głaszcząc mnie po ręce powtarza: „Będzie dobrze, będzie dobrze, nawet jak się coś nie uda”
I poszło! Zapowiedź, występ, dyplom, podziękowanie i już po wszystkim! Jak to? Dlaczego? Tyle przygotowań, emocji, nerwów … i już? Trzeba zabierać dekoracje, bo czeka następna grupa, posprzątać scenę (debiut Violetki) i złapać głęboki oddech.
Pojawia się Oskar Hamerski, aktor Teatru Narodowego w Warszawie, świdniczanin, zaprzyjaźniony z naszą grupą. Przyjechał do Palladium specjalnie, żeby nas obejrzeć, wyściskać i pochwalić. To bardzo mile i sprawiło nam dużo radości.
I co dalej z tak nerwowo rozpoczętym dniem?
Podziwiamy grupy tańczące, z lekką zazdrością patrzymy na przepiękne stroje i smukłe sylwetki. Śmiejemy się z występów kabaretowych i z mocą oklaskujemy Janeczkę i Marysię występujące w ”Kotusiu”. O 15:00 przyjeżdża pan Sebastian (nasz miły kierowca), zabiera rekwizyty i tych, którzy muszą zalegnąć w hotelowych pieleszach. Reszta rusza w miasto – Złote Tarasy, Galeria Mokotów, Plac Unii City Shopping i te klimaty. Wieczorem okazuje się, że roczne oszczędności emeryckie zmaterializowały się w torebkach od Gucciego, sukienkach od Valentino, swetrach od Isabel Marant i mokasynach od Tod’sa. A co! Kto bogatemu zabroni!
Tego dnia odbywa się jeszcze koncert Skaldów, ale niewiele udaje nam się zobaczyć i usłyszeć, bo z różnych przyczyn (niekoniecznie od nas zależnych) trzeba wracać do hotelu.
Wtorek rozpoczyna się znacznie spokojniej. Śniadanie bez pośpiechu, poranna kawka, bilety autobusowe kupione w kiosku i bezstresowy dojazd do Palladium. Co prawda zgubiliśmy dwie osoby, ale były na tyle samodzielne, że się odnalazły. Później już tylko same przyjemności – oglądanie przedstawień (niektóre naprawdę na wysokim poziomie), podziwianie tancerzy, jedzenie obiadu (olbrzymie kotlety schabowe!), popołudniowa kawa w Green Caffe Nero na Chmielnej i … oczekiwanie na wyniki (trochę nerwowe).
Nadchodzi wreszcie 15:00. Pan Bartek Włodkowski zapowiada występ niebanalnego artysty Rudiego Schuberta. Rozpoczynają się śpiewy indywidualne, chóralne, tańce grupowe, pojedyncze. Oj, dzieje się, dzieje. Wesoło przytupujemy do rytmu, ale tak naprawdę to z niepokojem czekamy na ogłoszenie wyników. O 17:00 musimy wyjechać ze stolicy! Kierowca czeka na sygnał, a my na protokół. Wreszcie rozpoczyna się odczytywanie. Liczymy na wyróżnienie lub trzecia nagrodę. Czy spełnią się nasze oczekiwania?!
Proza, poezja, tańce, chóry – scena powoli wypełnia się szczęśliwcami. A gdzie teatr? Wreszcie jest! Wyróżnienia – nie ma nas! Trzecie miejsce – nic, drugie – to samo. Czas się zbierać! I nagle słyszymy I miejsce ex aequo Tarnowskie Góry i … Świdnica.
Takiego wrzasku to dawno ten teatr nie słyszał! Co by nie mówić o naszych talentach, to jedno nie ulega wątpliwości – mamy moc w gardłach!
Znowu z tarczą! Radość ogromna! Jesteśmy szczęśliwi! Jak na skrzydłach biegniemy do autobusu i ruszamy do domu. Po drodze raczymy się nalewkami od Ruci. To one pomagają nam troszkę opanować emocje.
Juwenalia III Wieku to czas wyjątkowy. Ogromna impreza (3,5 tysiąca uczestników) gromadząca pozytywnie zakręconych seniorów. Na każdym kroku słychać śpiew, śmiech, okrzyki, widać tańczących. Nie ma rozmów o chorobach, narzekania na ciasnotę, niewygodę, za to jest ogrom radości i dobrej energii. Nawet obiad z laptopa, spożywany na schodach, smakuje doskonale.A ta młodość w postaci wolontariuszy! Zawsze uśmiechnięci, cierpliwi, życzliwi, gotowi do pomocy. Tej atmosfery nie da się przekazać słowami. Tam po prostu trzeba być. Te niezwykłe dni na długo zostaną w naszej pamięci.
Dziękuję wszystkim, którzy pracowali na nasz sukces i tym, którzy pomogli nam ten wyjazd zrealizować. Nie wiem ,czy jeszcze kiedyś pojedziemy na Juwenalia, ale na pewno dobrze zaznaczyliśmy w Warszawie swoją obecność i zostawiliśmy tam cząstkę siebie.
Z pozdrowieniem teatralnym
Teresa Cora (opiekun grupy)